sobota, 27 stycznia 2024

O psychologu dla mamy i mojej potrzebie Kościoła

 Chciałabym, żeby mamy nie było. Wygarnęłam jej słowa Taty, że gdy on chciał remontować, ona stwierdziła, że ona ma teraz inne cele. Mama się wkurwiła i wyjeżdża z skrzywdami z całego życia. I miała przez niego zniszczone życie i chyba nie mnie rozliczać Ich winy i Ich życia. Myślę jednak, że oni oboje trwają w negatywnych emocjach. A jeśli chciałabym, żeby mamy nie było, to dlatego, żeby móc zamknąć, zostawić stare życie. Dla mnie Tata jest niekłopotliwy. To, że mnie olewa mi nie przeszkadza, bo ja Jego też. To mama zmienia się w rozszeniową, przekonaną o swojej racji kobietę w podeszłym wieku. I choć Tata ma zaniedbane ciało i zdrowie, to on starzeje się z niesamowitą dumą i spokojem. Mama próbuje przeskoczyć rzeczywistość i samą siebie. Dla mnie ona się szarpie. A przecież głową muru nie przebijesz. Im dłużej żyję, tym coraz bardziej się przekonuję, że najlepszą postawą w życiu jest pokora w powiązaniu z chęcią do działania. I jeszcze blogu, gdy mama w emocjach, bardzo skrajnych na raz, opowiada o swoim życiu, to ja mam tak jakbym czytała książkę obyczajową. Gdy wykrzykuje albo wypłakuje słowa o Tacie, mam opisy i realne przykłady schizofrenii. Ja nie muszę oglądać drugi raz "Pięknego umysłu". Ja to mam w domu z Tatą i w jakiś sposób ze sobą. Dla mnie doświadczenia rodziców nie są bolesne. Rozumiem je, ale ich nie współodczuwam. Nie jestem psychologiem i nie mam umiejętności by mamę otworzyć, wysłuchać, zamknąć i wskazać drogę do dalszego życia. Moja mama umiała leczyć Tatę i motywuje mnie do leczenia, a jednocześnie ujmą na honorze jest dla niej pójście do psychologa by zrzucić swoje problemy. A ja mam potrzebę słów księży, kazań. Psycholog Jola powiedziała mi, że ja potrzebuję autorytetu. I tak jest. W dzieciństwie i przed chorobą to był Tata. Gdy się rozchorowałam i obwniłam Tatę, Boga i mamę o chorobę, to zawierzając psychologom z Babińskiego zaakceptowałam zależności rodzinne i czerpałam z mamy. W kryzysie wieku średniego dotarło do mnie, że mama nie jest wieczna. Pokonałam swój strach. Byłam silna i jakoś sobie radziłam. Do czasu wykładu dr Smyka o zimnie, nie wiedziałam, że wegetuję. Zrozumiałam, że potrzebuję autorytetu. I to kurwa równie silnego jak ja. Albo silniejszego. Myślałam o Oli. Ale ona jest wspólnikiem w moim życiu. I byłam na mszy za babcię. I po kazaniu poczułam siłę. Przed Taty wypadkiem zakładałam, że jak wyciszy się we mnie terapia to będę chodzić na niedzielne msze. Teraz to chyba poczeka aż Tata wydobrzeje. Omówiłam z mamą moje założenia co do chodzenia na msze. Wybrałyśmy Kościół, bo dobrze przeczuwałam, że mama nie chce aby to była nasza parafia ze względu na sąsiadów i opinię na osiedlu. Próbowałam też namówić mamę na rozmowę z psychologiem, ale zareagowała krzykiem. Próbowała mi zabronić wypowiadać się na Jej i Taty temat. Powiedziałam jej, że mam prawo do swojego światopoglądu i że są jego częścią. Zamilkła. Jeśli będzie mi dane, to chcę kiedyś zapytać mamy: czy wiedząc, że się odchodzi wybacza się ludziom, którzy skrzywdzili? I czy myśli się było zajebiście, choć trudno?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz