W domu już spokój nocy i mogę tu popisać z głębszymi przemyśleniami. Zastanawiałam się dlaczego Teatr Ciut Frapujący wziął na warsztat sztukę Jerzego Pilcha "Narty Ojca Świętego". I dopiero, gdy na lubimyczytac.pl przeczytałam recenzję czytelniczki zrozumiałam te powody. Po pierwsze prezentując mieszkańców Granatowych Gór pisarz ( i doskonali aktorzy) opisał cechy Polaków, które uwydatniają się w małych miastach. Po drugie opisał płytkość naszej wiary. I tu pojawia się trzeci punkt. Opiszę mój stosunek do wiary. Wierzenie w istnienie Boga nadaje sens mojemu życiu, zwłaszcza gdy odczuwam cierpienia. Zbudowałam sobie swoją własną wizję zbawienia po śmierci. Nie ma w nich przegranych. W każdym, nawet największym zwyrodnialcu, jest element człowieczeństwa. Wierzę, nie by wierzyć, tylko dlatego, że tak mi łatwiej. A poza tym natura jest piękna, potężna. Pochodzi od Boga i jego dowodzi. Drugim elementem dowodzącym istnienie Boga jest człowiek i jego wytwory materialne i niematerialne. Żyję w zgodzie z Dekalogiem, ale dotychczas nie odczuwałam potrzeby chodzenia do kościoła. Oceniałam kościół-świątynię przez pryzmat Kościoła-instytucji w państwie. Odmieniła to we mnie kierowniczka Maria i współpracowniczka Ania. Plusy duchowości nazwał tekst z prasy kobiecej. Dużym sukcesem jest dla mnie, że chyba złamałam mamy strach czy opór abym nie chodziła do naszej parafii ze strachu przed oceną sąsiadów. Jest tak, że nie jeżdżę do sklepu z mamą i Olą, bo ta druga mnie drażni. I nawet jeśli otworzyliby sklepy w niedzielę, nie będę z nimi jeździć. Spotkania z Moniką przestały być paliwem. Więc spałam, bo po co wstawać, skoro nie ma co robić. Mogę iść do kościoła by nie spać, bo to będzie aktywizacja. I zobaczę co odczuję. I będę ci to, blogu, pisać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz