Czwartkowy ciężki dzień zakończył się pisaniem z Paulą. Na przystanku napisałam jej, że nienawidzę dnia pensji. Chociaż w sumie to nieprawda. Lubię nią zarządzać i lubię, gdy jej już nie ma i czuję motywację by pracować. Skrzydła obcina mi Ola, gdy zmusza mnie do płaszczenia się przed Piotrkiem. A Paula chcąc mnie pocieszyć odpisała mi, że pieniądze to zło i że mogłoby ich nie być. Opisałam jej zadanie mojego życia i jego sens, czyli wytrwać w życiu by po śmierci moja dusza mogła tworzyć pierwiastek boski. Później tłumaczyłam jej mój pogląd. Zasnęłam. W piątek ogłoszono, że nie będzie muzykoterapii. Odetchnęłam z ulgą, bo nie chciałam przeżyć i emocji po czwartkowym wybuchu złości i rozgoryczenia w skarbcu wokół problemu naszych, wspólnych domowych pieniędzy. Zresztą fakt tych emocji wypomniała mi skarbniczka. Wykorzystałam to byśmy określiły zasady współpracy. I dobrze i choć przeszkadza mi, że wszyscy skarbnicy czują się uprawnieni do wydawania mi poleceń bądź tylko wyznaczania zadań, to odwołuję się do tego, co mam w umowie o pracę. A wedle niej moje stanowisko jest niżej zaszeregowane. Więc nie będę z tym walczyć ani też próbować tego zmieniać. Mogę jednak i będę negatywnie ich oceniać, że oczekują szacunku, a nie ma go u podstaw ich działań. Skarbniczka, z którą byłam, jest przegrana, bo nie chce jej się zmienić swoich nawyków. Nie schudnie dopóki nie zacznie się ruszać, choćby w tym, by iść na sortownię, a nie tylko siedzieć przy komputerze. Za sugestią Oli zastanawiam się czy to nie ona jest uzależniona od alkoholu. Pani psycholog w indywidualnej zadała mi pochylenie się nad oznakami powrotu choroby. Nie umiałam tego nakreślić. Dzisiaj, gdy mama jest w Dreźnie i jest spokój, zapytałam Olę i wymieniła najważniejszy: że uważam, że wszyscy mnie gnębią, izolowanie się, udawanie snu, a ja bym dodała mówienie do siebie. Opowiedziałam Oli o funkcji asystenta zdrowienia i zachęca mnie ona do zrobienia kursu. I podoba mi się wizja, że mogłabym się nauczyć czegoś nowego w najbliższej mi dziedzinie, z którą żyję już chyba 20 lat. Po śniadaniu sprzątałyśmy, zjadłyśmy obiad i pojechałyśmy do M1. Do Domu Dziecka kupiłam pampersy, a sobie buty 50% taniej. Prezentu dla mamy i Oli nie, bo nie zostały zaakceptowane moje pomysły na nie. Wróciłyśmy. Napisałam do ciebie, blogu, a teraz idę do Oli i poczytam Obcasy. Pa!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz