sobota, 24 listopada 2018

Narzucanie przyszłości kształtów oraz afirmacja życia i mnie samej

Czytam teraz "Przekroczyć rzekę" z cyklu Dziedzictwo rodu Szepielakowej. Główna bohaterka Julia, szlachcianka, guwernantka zauważa, że pracując nie myślała ani o przeszłości (której nie pamięta), ani o przyszłości. W sensie, że nie planuje. I muszę się przyznać, że ja też nie planuje, nie narzucam przyszłości oczekiwanych przeze mnie kształtów. Próbuję przewidzieć co mnie czeka, ale przez pryzmat teraźniejszości. Jest to błąd. Wiem o tym, ale nie umiem tego powstrzymać. Jedna z emerytek u mnie w pracy, Lucy, powiedziała, że do 40-tki życie się ciągnie, później pędzi. Myślę, że moje przyśpieszy nagle, w momencie utraty mamy, momencie m. I tak czekając na ten moment, dawniej z nadzieją, a teraz z paniką przeleci mi życie. To straszne, jak bardzo jestem chora. Czy już zawsze będą mi towarzyszyć lęki?
W innej książce, którą niedawno przeczytałam "Jedwabne rękawiczki" ciocia Helena głównej bohaterki Laury wykonuje taniec afirmacji życia. Robi to by pozbyć się negatywnych emocji (i ze względu na swoje poglądy). Innym opisem afirmacji życia jest powtarzanie sobie określonych słów przez wdowca z opowiadania w "Zakochanym Zakopanem". I może ja też powinnam zacząć tak robić? Na zasadzie samosprawdzającej się przepowiedni: będzie dobrze, bo taka jestem, że dążę do ładu i spokoju. Tyle w tym wiary we mnie samą i równocześnie budzi to we mnie radość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz