Pomimo wolnego popołudnia nie pojechałam na haftowanie. Gdy kładłam się po drugim obiedzie pomyślałam, że poniosłam porażkę. Wzięłam się za angielski. Nauka sprawia mi frajdę, bo mogę to robić w łóżku. Dzisiaj znów zawahałam się czy Ola ma mi brać tą opcję językową, ale doszłam do wniosku, że muszę mieć bat i że bez kontroli szybko porzucę naukę. Haftowanie... w domu kultury to niewykonalne ze względu na pracę, a w bibliotece jest mi źle, bo hałas i ciasnota. Dzisiaj padł blady strach, bo Tata naciskał na lekarzy, że chce wyjść. Sprowadziłam Go na ziemię pytając, kto mu zrobi kawę w domu. Zaczął chyba myśleć. Jutro wzięłam urlop na żądanie, bo idę na bal ostatkowy w Szpitalu. Po okresie wzmożonej aktywności, chcę normalności. Wiosną będę odpoczywać, latem będą mną łatać dziury grafikowe, a na jesień i zimę pójdę do szkoły. Zastanawiam się tylko czy chcę Klubu Pacjenta. Bo jak na razie pojawia się myśl, że nie chcę rezygnować ze wspólnego obiadu w domu czy zrywać się po nocce by iść na takie spotkanie. Mam za to ochotę słuchać kazań w kościele. I obliczę czy zdążę po spotkaniach u Moniki. I sprawdzę jak dojechać do Żaka. Dobranoc, blogu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz