Gdy nie ma mamy jest cisza. Czasami mi to odpowiada, a czasem zwyczajnie przeszkadza. Zastanawiam się czy to, że jesteśmy biedne wynika z niewłaściwego zarządzania nimi przez mamę? Będzie nam kiedyś z Olą ciężko bez jej emerytury. Nie będę kupować tych pieprzonych kwiatów. A jak Ola będzie chodziła na spacery z psami, to szybko jej się odechce je mieć. Staram się nie dzwonić do mamy w sprawie gotowania. Myślę wtedy, że przyjdzie taki dzień, gdy nie będę mogła się jej doradzić. Że będę musiała sama podejmować decyzje. Ważne i codzienne. Mam dziwny nastrój dzisiaj. Nie lubię być za długo w domu, bo mi zaraz źle z nudów. Ponoć każdy ma jakiegoś trupa w szafie. Czyli coś, co spycha w najciemniejszy kąt świadomości. Dla mnie to własne nieudacznictwo.
Powiedziałam do analityczki, która zwolniła się z Solidu, że każdy dzień w tej pracy jest dniem straconym. Na sortowni ludzie są dla siebie milsi, bo są biedniejsi. Chciałabym widzieć światło dzienne w pracy. Móc otworzyć okno, poddychać świeżym powietrzem. Czy wraz z przyjściem do Solidu przestałam się rozwijać? Czemu mam wrażenie, że już nie mam szansy na inną pracę? Popatrzę sobie na ogłoszenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz