Drugiego dnia byłam na zajęciach improwizacyjno-ruchowych. Myślałam, że to nowa nazwa dla zajęć tanecznych. Teraz to zajęcia psychologiczne. To wymyślanie ruchu do problemów psychologicznych. I choć wiem, że to dobieranie zajęć pod doktorat studentki ordynatora oddziału i wolałam zajęcia taneczne, to postaram się coś z nich wyciągnąć. Na psychoedukacji było o hormonach szczęścia. Część teoretyczna mnie nudziła, ale sposoby na naturalne wytwarzanie ich przez organizm mi się spodobały. Trzeba zdrowo jeść, spać, mieć hobby, ruszać się. Po tych zajęciach przestałam się zadręczać tym, że sama zaspokajam się seksualnie. Bo podczas seksu produkuje się w organizmie hormon szczęścia jakim jest okscytocyna. Nie chcę wchodzić w związek, boję się ryzyka życia poza moją rodziną, nie chcę też ryzykować niebezpiecznej dla mnie ciąży, a bycie matką wydaje mi się być zbyt dużym ciężarem psychicznym i finansowym dla mnie. Tymczasem samozaspokajanie jest moim sposobem na danie sobie radości, rozładowanie napięcia i poczucia się kobietą. Na prezentacji ogrodniczej były ogrody starożytnej Grecji, ogrody Ludwika Bawarskiego, warzywa psiankowate, trzmiele i kolor niebieski. Co do Grecji, to idea wpisywania zieleni we wnętrza architektury jest inna od naszej idei parków. Ucieszyło mnie, że papryka ma tak dużo vitaminy C, będę ją jeść, bo Ola ją lubi i zawsze u nas jest. Jest to tym bardziej ważne, że po sztucznej zawsze mam grypę. Co do trzmieli, to jeśli mnie nie ugryzą, to niech żyją. A kolor niebieski? Okazało się, że jasno niebieski jest relaksacyjny. Ucieszyło mnie, że mama z Olą tak mi pomalowały pokój!
W czwartek nie krytykowałam zajęć w ogrodzie, postanowiłam wykorzystać je na dotleninie się. Na prezentacji kulinarnej była zupa dyniowa. Była dobra, ale mama robi lepszą! Po obiedzie miałam rozmowę zapoznawczą z psychologiem. Pani Jola zapytała mnie czy nie chciałabym wrócić na studia. Później to rozważałam, ale ostatecznie odrzuciłam ten pomysł. Nie chcę prosić się o wolne w pracy i nie chce mi się uczyć. Chcę mieć czas na hobby. Przez chwilę zapaliłam się do Pociągu do kariery, ale teraz myślę, że lepiej żebym więcej się ruszała.
W piątek na muzykoterapii narzucono mi piosenkę. Nie marudziłam, poczułam, że moja piosenka ma być narzędziem dla grupy. Na warsztatach psychologicznych było o odczytywaniu emocji u innych i zaproponowano nam wizualizację jako sposób na nieuleganie emocjom własnym. Latanie na dywanie nie dawało mi ukojenia, ale wyobrażenie bycia na łące w słońcu tak. Poczułam się beztroska. W piątek pielęgniarka oddziałowa w taktowny sposób zwróciła mi uwagę na moją nadwagę. Poradziła jak wprowadzić ruch, zaproponowała ściągnąć krokomierz, czym zastąpić słodycze, a wszystko przy zamkniętych drzwiach, a nie jak wtedy, gdy z nią walczyłam. Jeszcze tego samego dnia wprowadziłam to w życie. Na społeczności negatywnie zaistniał jeden z uczestników terapii. Ludzie odpowiedzieli agresją na agresję. Emocje przeniosły się na resztę dnia. Poczułam, że nie chcę być na psychoterapii z nim. A teraz myślę, że mogę się nauczyć jak nie zamykać się na drugiego człowieka, nauczę się szacunku do niego pomimo moich negatywnych odczuć do niego i odmienności ode mnie. A wszystko po to by tą umiejętność przenieść w stosunku do mojej bratowej. Taki trening. Mam takie nastawienie, że terapia grupowa ma być nie wyrażaniem siebie i dowartościowaniem kosztem tych ludzi, a nauką odbierania drugiego człowieka w celu budowania relacji. Postanowiłam też wykorzystać fakt, że jestem z osobami z młodszego pokolenia by nauczyć się go nie deprecjonować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz