Ola pojechała do Wróblowic, a my w ramach spaceru poszłyśmy do biblioteki na Kozłówku. Mijany golden przywołał wspomnienie Pipina. Szkoda, że go nie ma. To był naprawdę dobry pies. Cierpiał, więc dobrze, że go uśpiły. Tak powiedziałam do mamy. I potem przyszła myśl: dlaczego, gdy umiera człowiek mówimy, że to dobrze, bo nie cierpi. Niedawno była rocznica śmierci aktorki Ani Przybylskiej. Na fakenewsy, że umarła i już nie cierpi powiedziała: a ja bym mogła jeszcze cierpieć byle bym mogła żyć. Nie chciałabym jeszcze odejść. Z dwóch powodów. Chcę być z moimi bliskimi i chcę sobie jeszcze poczytać. A co do odejścia mamy, to dzisiaj zrozumiałam, że to będzie jak z Pipinkiem. Naraz jej nie będzie. Życie popłynie dalej, a nam zostaną chwile, gdy będą przychodzić wspomnienia. A ponieważ jesteśmy zżyte, to czas oddawania i wspominania będzie długi. A potem będzie już tylko czas, gdy odwiedzając jej grób wypełnię tradycję, bo w moich myślach nie będzie już stawał jej obraz. Za dużo lat upłynie. Nie będę już pamiętać popołudni takich jak teraz. Gdy mama gra w Haydeya, ogląda serial na AXN, Ola komórkuje u siebie, a ja u siebie. Gadają na odległość o grze. Wszyscy najedzeni, ciepło, wygodnie i miękko. Po godzinie m też będziemy z Olą najedzone itd, ale o jednego, ważnego człowieka bardziej samotne. Czasami będzie nam się to przypominać. I to jak dzisiaj darła się na mnie o dziurawe spodnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz